pankamil


Sucker Punch — recenzja

1 marca 2017 | Kamil Kozłowski | 3 minuty | #film, #snyder

Zack Snyder jest ekspertem od tworzenia niesamowicie dobrze wyglądających, i mistrzowsko zrealizowanych widowisk — oraz obracania tego wszystkiego w niwecz, z użyciem słabej historii, braku wyczucia tematu, i zupełnego niezrozumienia tego, jak zachowują się prawdziwi ludzie. Ten film może być jego magnum opus w tej dziedzinie.

Historia jest bardzo poruszająca.

Główna bohaterka jednego dnia traci matkę, potem siostrę, a potem trafia do szpitala psychiatrycznego, by jej ojczym mógł przejąć to, co dostała w spadku.

Aby poradzić sobie z tym, co ją spotkało, stwarza własny, iluzoryczny świat, w którym nie ma szpitala, tylko klub ze striptizem, i w którym zamiast być codziennie gwałcona przez pana dyrektora w asyście jego kolegów, tańczy przed tłumem.

I podczas “tańca”, aby jeszcze bardziej oddalić się od potwornej rzeczywistości, wyobraża sobie coś innego; na przykład napierdalanie się z zombie Prusakami z napędem parowym, albo mecha-samurajami z minigunami.

Najlepiej w krótkich spódniczkach, żeby trzynastolatkom przed ekranem się podobało.

Do tego nazywa się Baby Doll.

Witajcie w Sucker Punch.


Jeśli oglądaliście Incepcję, to dobrze znacie ten motyw “historii wewnątrz historii”, najlepiej zagłębiającej się wielowarstwowo, w dość złożoną strukturę. W tym filmie mamy identyczny motyw , tylko nikt nie poświęca całej godziny na wyjaśnienie, co się właściwie wyprawia na ekranie. W sumie, to nie poświęca nawet 15 sekund. I dobrze rozumiem tych, którzy przez cały seans nie zorientowali się w tym, co pan twórca miał na myśli.

Jak każdy film Zacka Snydera, Sucker Punch wygląda nadzwyczajnie. Reżyser bardzo mocno skupił się na wizualiach, i duże fragmenty historii poznajemy niemal zupełnie bez dialogów, co robi spore wrażenie. Właściwie, to reżyser skoncentrował się na ładnych widokach tak bardzo, że główna bohaterka nie wypowiada chyba ani jednego słowa przez pierwsze 20 minut na ekranie – zamiast tego będąc jedynie ładnym widokiem.

I to się tyczy nie tylko jej. Jedna z koleżanek protagonistki ma na imię Blondie, i jej jedyną cechą jest to, że wcale nie jest blondynką. I nie spodziewajcie się tutaj bardziej złożonych charakterów niż to. Równie dobrze bohaterkami mogłyby być kukiełki z tektury.

No ale skoro nie postacie, to może chociaż historia jest ciekawa? Przecież zapowiadała się emocjonująco?

Osią fabuły jest ucieczka z psychiatryka/zamtuza, którą chce zorganizować Baby Doll (Mój Boże) razem z kilkoma współpacjentkami. Żeby tego dokonać, musi zdobyć cztery przedmioty – w taki sposób, że jej koleżanki idą kraść, a ona… odwraca uwagę wszystkich dookoła (“TANIEC”). Tak więc na przykład, gdy trzeba ukraść zapalniczkę z czyjejś kieszeni, widzimy dziesięciominutową sekwencję walki z zionącym ogniem smokiem w zamku zajętym przez jakichś orków.

Bo tak.

Bo metafora.

I to, co się wtedy dzieje na ekranie to jest prawdziwa uczta dla oczu. Bez względu na to, jak bardzo to wygląda na film animowany (efekty komputerowe z 2011 pozdrawiają), byłem pod wrażeniem choreografii walki z CG-wrogami w CG-otoczeniu, w jakimś szalonym scenariuszu fantasy/steampunk/science-fiction.

Problemem jest to, że nic w tych walkach nie ma znaczenia. To wszystko na niby. I był potencjał na to, by te zmyślone sekwencje jakoś odzwierciedlały to, co się mogło wtedy dziać w rzeczywistości, ale nic z tego. I kiedy cokolwiek idzie choć trochę nie tak, widzimy to bezpośrednio, po cięciu do rzeczywistości – i cudnie wyglądająca metafora staje się bezużyteczną stratą czasu.

A pomiędzy tymi sekwencjami, w filmie prawie nie ma treści.

Nigdy nie sądziłem, że bitwa z zombie, w realiach I wojny światowej, nie wywoła u mnie żadnych emocji. A tutaj właśnie tak się stało.

To samo z resztą filmu. Nie kibicowałem nikomu z bohaterów, absolutnie każdy był mi zupełnie obojętny. Temu dziełu nie udało się mnie nawet wkurzyć, aż do czasu gdy się skończyło i zacząłem się zastanawiać co to w ogóle było.

Mieszanina Incepcji, Władcy Pierścieni, dramatu psychologicznego, i azjatyckiego kina akcji – coś, co powinno być najlepszym akcyjniakiem na świecie – pozostawiła mnie całkowicie obojętnym.

To jest wręcz nierealne.

Każdy z przedstawionych w Sucker Punch światów mógłby się stać oddzielnym filmem, dużo lepszym i bardziej emocjonującym niż ten.


Jeżeli macie zerowe oczekiwania i chcecie zobaczyć fajną akcję w ciekawych miejscach, nieustannie lejącą miód na oczy, to… uzbrojcie się w dużo dobrych chęci… i może nawet nie będzie bolało. Jeśli natomiast nie jesteście mocno zdeterminowani by zapoznać się z tą produkcją, to możecie śmiało omijać ją jeszcze szerszym łukiem niż teraz.

Kamil Kozłowski

Kamil Kozłowski

Uwielbia poznawać mało znane fakty z historii kina i łączyć je w większe historie. Dlatego prowadzi bloga, którego właśnie czytasz.

Jest inżynierem informatyki i obecnie pracuje na tytuł magistra na Politechnice Łódzkiej. Zawodowo programuje gry komputerowe, jednak kino pozostaje jego ukochaną dziedziną sztuki.


Dołącz do dyskusji:

Zobacz popularne wpisy: