pankamil


Life (2017) — recenzja filmu

26 marca 2017 | Kamil Kozłowski | 3 minuty | #film

Współczesność. Grupa naukowców stacjonujących na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS) odbiera zestaw skał przysłanych z Marsa. W jednej z próbek badacze odnajdują… no, tytułowego bohatera.

Jednokomórkowe żyjątko, “pierwszy dowód istnienia życia poza Ziemią”, szybko się rozwija, i wkrótce jest już na tyle spore i inteligentne, by zacząć rozrabiać. W tym momencie bohaterowie orientują się, że są zamknięci w bardzo ciasnym miejscu, w kosmosie, z obcym na pokładzie. Przynajmniej nie z Tym Obcym, ale niewiele mu brakuje.

W pierwszym zetknięciu człowieka z przedstawicielem innego świata, na początku filmu, udało się uchwycić cudowną iskrę odkrycia nieznanego. Uczucie to wzmacnia dość ciekawa, biologiczna otoczka dotycząca obcego, tłumacząca dokładnie jego funkcje życiowe, oraz nadająca przedstawionym zdarzeniom autentyzmu. Tak samo, jak malowniczo odtworzona baza ISS, z najlepszym widokiem z okna na świecie, oraz brakiem poważania dla kierunków takich jak góra i dół.

Kiedy Calvin (bo takie imię otrzymuje obcy organizm) w końcu pokazuje co naprawdę potrafi, wszystko, co wcześniej widzieliśmy, przekształca się w fundamenty do horroru. W którym potworem jest nieprzewidywalny zlepek komórek. Film sięga do najlepszych elementów kosmicznego science fiction i wykorzystuje je w pełni, by stworzyć prawdziwą grozę i napięcie. Oraz wytłumaczyć nam, czemu na Marsie już nie ma żadnego życia.

Niestety potem Calvin przyjmuje ostateczną formę, i w drugiej połowie filmu zarówno kosmitę, jak i stację kosmiczną można by zastąpić właściwie czymkolwiek innym i nie wpłynęłoby to na kształt historii – bo reszta historii to już po prostu realizacja starego jak kino schematu, tyle, że w fajnym miejscu. Z pewnością nie wykorzystuje to nawet ułamka potencjału, który ten film miał; ale to, z czym zostajemy, nie jest wcale takie złe.

Każda scena, w której tutejszy alien jest na ekranie, trzyma na samej krawędzi fotela (no, prawie każda). Również sceny, w których bohaterowie uzgadniają co zrobić w tej całej paskudnej sytuacji, są dobrze wyreżyserowane. Zawsze czuć, że Calvin już gdzieś czyha i knuje. Niestety, twórcom od czasu do czasu zdarza się zapomnieć, by tych ludzi nigdy nie zostawiać z ich własnymi sprawami i przemyśleniami, bo wtedy zaczynają pleść takie frazesy, że mózg automatycznie szuka filmów, z których pochodzi każde kolejne zdanie. Albo kolejny wątek fabularny (“Obcy”? a może “The Thing”?). Albo ujęcie (“Grawitacja”? a może “Grawitacja”?). Albo… Cóż, ten film nie jest ekranizacją, sequelem, ani rebootem żadnego dzieła – zamiast tego wyrywkowo adaptuje wszystko dookoła.

Wracając do mięsa armatniego postaci – zostają nam całkiem przyzwoicie przedstawione na początku filmu i mogą budzić sympatię, ale nie wychodzą poza archetypy odludka lubiącego kosmos bardziej niż ludzi (Jake Gyllenhaal), przystojniaka zgrywającego dupka (Ryan Reylonds), surowej pani kapitan, itd. Przez większość czasu miałem do nich dość ambiwalentny stosunek, ale kiedy stawali oko w oko z Calvinem, kibicowałem im z całego serca. Choć to chyba na takiej samej zasadzie, na której w prawdziwym życiu kibicowałbym zupełnie obcym ludziom, gdyby musieli walczyć z, dajmy na to, wściekłą młockarnią. Największa szkoda, że Gyllenhaal, który zaliczył ostatnio dość długą serię dobrych ról, nie dostał do zagrania nic godnego uwagi; gdyby jego postać grał ktoś inny, to pewnie trzymałaby się z boku przez pół filmu, a potem zginęła.

Life to mały, niezbyt wyróżniający się film, który posiada kilka świetnie zrobionych sekwencji. Trwa zaledwie trochę ponad półtorej godziny – i raczej wychodzi mu to na dobre. Krótki czas trwania pozwala wybaczyć nieco jego wad, i wybrać się na niego po prostu po trochę rozrywki. Ostatecznie, jestem zadowolony z seansu, i uważam Life za nawet udaną produkcję – która mogła i powinna być dużo, dużo lepsza, ale zatrzymała się wpół kroku, bo tak było bezpieczniej.

Kamil Kozłowski

Kamil Kozłowski

Uwielbia poznawać mało znane fakty z historii kina i łączyć je w większe historie. Dlatego prowadzi bloga, którego właśnie czytasz.

Jest inżynierem informatyki i obecnie pracuje na tytuł magistra na Politechnice Łódzkiej. Zawodowo programuje gry komputerowe, jednak kino pozostaje jego ukochaną dziedziną sztuki.


Dołącz do dyskusji:

Zobacz popularne wpisy: