4 marca 2017 | Kamil Kozłowski | 3 minuty | #film, #x-men
Nowa część sagi o Wolverinie/Loganie to solidny film postapokaliptyczny, który kładzie nacisk na tragedie przedstawionych w nim postaci, oraz od początku do prawie samego końca utrzymuje małą, intymną wręcz skalę. I to pomimo, że rozgrywa się w świecie superbohaterów-mutantów potrafiących od czasu do czasu przemieścić pół miasta siłą woli.
Nie było żadnej apokalipsy per se – świat skończył się za to dla naszych głównych bohaterów. Jest rok 2029 i większość X-Manów nie żyje, a pozostali ukrywają się, by nie podzielić tego losu. Od dwóch dekad nie narodził się żaden nowy mutant.
Wolverine – niezniszczalny superbohater z całą gamą ciekawych umiejętności – popadł w alkoholizm i zestarzał się tak bardzo, że z jego mocy mało co zostało. Profesor X – najbardziej niebezpieczny umysł świata – stał się wyniszczonym dziadkiem z potworną demencją, pragnącym jedynie ucieczki od samotności.
Wtem do akcji wkracza Laura – 11-letnia mutantka uciekająca przed pewną niezbyt legalną organizacją. Skąd się wzięła? Czego chcą od niej ci ludzie? I czemu potrafi roznieść dziesięcioosobowy oddział żołnierzy za pomocą metalowych szponów wysuwanych z dłoni?
Ja napiszę tylko, że od tego momentu zaczyna się klimatyczny film drogi, w którym bohaterowie uciekają przed kupą złego, i raz na jakiś czas dochodzi do widowiskowego starcia. Po drodze poznajemy historie upadku każdego z naszego trio (ale bez retrospekcji), i obserwujemy świetnie zarysowane relacje między nimi.
Historia jest dość prosta i opiera się po prostu na kilku dobrze posklejanych kliszach. Uświadomiłem sobie to dopiero po wyjściu z kina, bo schematyzm scenariusza jest całkowicie przesłonięty przez to, jak świetnie napisana oraz zagrana jest każda postać w tym filmie.
Zwiastuny zapowiadały skupienie na ojcowskiej relacji między Loganem a Laurą – ten element zdecydowanie nie zawodzi. Natomiast na mnie największe wrażenie zrobił Profesor X, grany brawurowo przez Patricka Stewarta. Mentor całych pokoleń superbohaterów, spędzający kres życia w paskudnej samotni, rozpaczliwie chwyta się każdego, najmniejszego fragmentu normalnego życia na jaki natrafia w tym świecie. Jego twarz, gdy widzi nową uczennicę po dwudziestu latach, albo gdy chociaż ma okazję zjeść normalny obiad z życzliwymi ludźmi – to znacznie więcej niż wzruszenie; to esencja apokaliptycznej straty, kiedy przepadło wszystko co ważne, ale może, może, nie jest jeszcze całkiem stracone.
Ten stan ma odzwierciedlenie w scenografiach w filmie; bo choć świat ma się raczej całkiem nieźle, to nasi bohaterowie przemierzają głównie takie miejsca jak opuszczone fabryki, lasy, czy prowizoryczne chatki. Dobrze buduje to bardzo nietypową wariację na temat post-apo.
Film pozwala nam nacieszyć się postaciami, i przez większość czasu ma spokojne (ale nie powolne!) tempo. Co nie znaczy, że nie ma tu scen akcji. I to jakich!
Po latach starań, w końcu komuś udało się stworzyć film o Wolverinie z kategorią wiekową R (czyli tak jakby “17+, chyba, że przyprowadziłeś mamę”). Tak więc poziom brutalności już nie musi być dostosowany pod dzieci z podstawówki i widać to bardzo, bardzo mocno. Chciałbym, aby więcej dojrzałych dramatów miało momenty rozbijania ludzkich czaszek szponami z adamantium. I odcinania kończyn przed kamerą. Oraz dźgania ludzi na wylot kilkanaście razy.
Sceny walki są świetnie nakręcone i zmontowane; i choć czasem mamy tu trochę zbyt mocno trzęsącą się kamerę, to czuć w nich siłę każdego cięcia. Choreografia walk, oraz ich waga zapewniana przez historię, czynią każde starcie bardzo satysfakcjonującym. Chciałbym tu wymienić paru ciekawych przeciwników, z którymi mierzą się bohaterowie, ale myślę, że to byłby spoiler, choć nie zdradza fabuły.
I choć wielki finał filmu jest już trochę zbyt sztampowy, “duży”, i nieco odchodzi od tego, co było najlepsze w tej historii, to wciąż jest dobrze zrealizowaną sekwencją akcji z satysfakcjonującym zakończeniem.
W całej, długiej serii o X-Manach, Logan może być najjaśniejszym punktem – ze swoją prostą, acz angażującą historią, unikalnym klimatem i świetnymi scenami walki. Były momenty, w których czułem, że oglądam coś naprawdę wielkiego – i choć ostatecznie może i nie jest on arcydziełem, to absolutnie zasługuje na obejrzenie.